Jędrzej Napiecek Jędrzej Napiecek
509
BLOG

1989

Jędrzej Napiecek Jędrzej Napiecek Społeczeństwo Obserwuj notkę 4
UWAGA! TEKST ZAWIERA SŁOWNICTWO UZNANE POWSZECHNIE ZA WULGARNE.  PONADTO ZAWIERA TEŻ DUŻE STĘŻENIE IRONII, SARKAZMU ORAZ LITERACKIEJ STYLIZACJI, W KONTAKCIE Z KTÓRYMI MOŻE WYSTĄPIĆ REAKCJA ALERGICZNA W POSTACI ZACIETRZEWIENIA.

 

[osobisty głos standardowego użytkownika życia urodzonego w 1989 roku w odpowiedzi na dużo różnych słów, przemyśleń i analiz, które w ostatnich czasach padły na temat jego pokolenia z ust wielu mądrych, starszych ludzi w różnego rodzaju mediach.]

 

Wielu ludzi mnie pyta kim jestem ja w szczególe, a w ogóle to całe moje pokolenie i wtedy mówię, że jestem tym, który wie kim nie jest. Że jestem tym nie-byciem właśnie. I że gdybym ci miał powiedzieć tak w konkrecie, to chyba się nie da, że jestem taki, a taki. Bo podobno człowieka określa się przez działanie. Że poprzez akcję na jaw wychodzi cała ta rozsławiona przez literaturę prawdziwa natura ludzka. Po owocach go poznacie, etc, etc. Że podobno jak człowiek coś robi, jakieś zadanie w praktyce wykonuje, to poprzez to da się jego charakter odczytać. I tutaj jest właśnie przysłowiowy diabeł w szczegółach pogrzebany, bo trudno powiedzieć, żebym robił coś konkretnie. Bo ja to tylko patrzę. Patrzę i rozumiem. Ale nic nie robię. I wiem że nic nie robię. I widzę to i rozumiem. I nadal nic nie robię. Bo jakoś leci. Bo nie muszę. Bo nawet mi to nie przeszkadza. Bo lubię patrzeć i rozumieć. Bo nie jestem głupim hipsterem, który myśli o fryzurach i ciuchach. Tylko mądrym hipsterem, który nauczył się mieć wyjebane na to, że jest hipsterem. I to w dodatku polskim. Ja wiem, że w tym kraju jest źle. Ja wiem że nie mam tu szans i nie mam predyspozycji, by dać sobie radę. Że nie umiem niczego konkretnego, żadnego fachu w ręku nie mam. Że jedyny konkret jaki opanowałem to zdolność kontestacji. I że sam jestem taki, jak ci których nienawidzę. Tylko by narzekali. Tylko bym narzekał. Tylko by filozofowali, a robić nie ma komu. Tylko by mówili, jak być powinno, ale zmieniać świata im niespieszno. Wszystko to przerobiłem i doszedłem nawet do wniosków, refleksji oraz konkluzji na ten temat. Że nie ma co się wkurwiać, bo to niezdrowe. Że lepiej tego zbyt mocno nie rozkminiać, bo to prowadzi do intelektualnych wrzodów. Emocjonalnych zaparć. Lepiej jest strzelić krótką, zabawną uwagę na ten temat. Jakiś dowcip, żarcik krótki z humorystyczną puentą. Jak wpis na twitterze. krótko i treściwie. Świata nie zmienisz, ale przynajmniej się pośmiejesz. Przez trzy sekundy. A trzy sekundy śmiechu to wartość większa niż dwa tygodnie depresji na gruncie problemów z tożsamością i samoniezadowoleniem. I jeszcze się nauczyłem, że im bardziej ciężki temat, im większy hardkor, tym lepiej żarcik wchodzi. Że najlepiej to żartować właśnie z takich spraw poważnych i ostatecznych, albo ze swoich wad. Bo jak się śmiejesz ze swoich wad, to odbierasz innym możliwość by się z nich śmiali. I wtedy tak jakby przestawały być twoimi wadami. A ja znam swoje wady. Ja znam swoje wady najlepiej na świecie. I ja śmieję się z nich najwięcej na świecie. Nikt inny na świecie nie śmieje się z moich wad tyle co ja. Pewnie dlatego, że nikt - poza mną - nie wie w ogóle o moim istnieniu. A ja jestem. Istnieję. Niewidzialny, ale jestem. Jak duch. Patrzę. Widzę. Rozumiem. I nic nie znaczę. A za to nikt nie chce płacić. I kiedy zniknę, to nikt się nawet nie zorientuje, że istniałem. Ktoś tylko kiedyś, z nudów, jakiś historyk pewnie, sprawdzi, że był kiedyś taki rok 1989. I że wtedy skończył się komunizm nad Wisłą. I że wtedy narodziło się pierwsze w pełni wolne pokolenie. I w sumie całkiem ciekawy będzie ten historyk, jak to pokolenie wyglądało. I zacznie drążyć temat. Niestety, źródła usilnie będą na ten temat milczeć. Bo po co by coś na ten temat trzymać w archiwum, skoro nikogo nie obchodzą takie historie, typowe dla tych czasów, jak na przykład to, że zbliżam się teraz już do Wejherowa, a ta cipeta wreszcie odebrała telefon. I mówi mi, że pokłóciła się z kadrą kierowniczą, bo jej za mało zapłacili. Bo umawiała się na tysiąc 600, a dostała 800. Za prawie półtora miesiąca roboty, nawet w niedzielę robiła. Bo umowy nie spisała, tylko się ustnie dogadała. I teraz nie chcieli jej zapłacić. Nie mamy, mówili, no więcej nie mamy i chuj, tylko tyle możemy, co ci poradzę. To po co więcej obiecywaliście? Bo wtedy mieliśmy, a teraz nie mamy. Bo się pojawiły koszty dodatkowe, niespodziewane jak Filip z konopi. I tylko tyle możemy, więc weź proszę co dajemy i przebacz, że mało, a najlepiej to jeszcze zrozum, że z tego wszystkiego, to my już nawet własnej pensji sobie nie wypłacamy. A to, że dostajesz tę połowę stawki, to w sumie powinnaś się nawet cieszyć, bo to po znajomości ci załatwiliśmy. My sobie sami własne przelewy od piersi, to jest kont odstawiamy i pod twój adres przekazujemy. Jak sprawdzisz nadawcę tego przelewu, to zobaczysz, że to z prywatnego konta, żadne tam firmowe pieniądze, tylko nasze, własne, prywatne. Z osobistych ci odstępuję. Z moich własnych przystawek i drinków w klubach, przez miesiąc będę teraz jadł oliwki z plastikowych torebek, bo na tych ze słoików trzeba będzie oszczędzać. Ale ją, tę cipetę znaczy, to wszystko gówno szczerze mówiąc obchodziło. Bo 800 złotych to jej nawet nie starczy by pokryć te wszystkie koszty śniadań i obiadokolacji, co przez miesiąc na półwyspie Helu spożywała, który wiadomo, że tanim miejscem nie jest. Więc jej się już nawet nie opłacało pracować. Lepiej by było jakby w domu siedziała przez ten czas i matce pomagała w kuchni, na zakupy by poszła, znaleźć najlepsze promocje, gdzie ziemniaczki dziś tańsze, w Lidlu czy Biedronce. Więcej by zarobiła, jakby nic nie robiła. A tak jej się pracować zachciało. To niech i ma za swoje, i niech jeszcze do tego interesu dołoży, a co, za karę. Także powiedziała basta cipeta, koniec tego dobrego, niech się Hel szczerze pierdoli, ale ja już tu więcej nie robię i wracam do domu nic nie robić, to może przynajmniej coś mi się uda na rok akademicki odłożyć. I tyle jej było na Helu. Za to ja właśnie do Wejherowa dojeżdżam. Niespodziankę jej zrobię, myślałem. Wskoczę w blablacar i zadzwonię z drogi, że jadę. No i dojechałem, a jej już tu nie ma. I nie wiem, naprawdę już nie wiem, w którą pójść stronę. I stoję w tym Wejherowie, przy dworcu, bo tam mnie wysadził ten koleś z blablacar. I mam przed sobą dwie drogi. Mogę jechać do Wawy i pracy poszukać, która podobno jest, a przynajmniej takie mi się o uszy plotki obiły, że coś tam gdzieś tam się kroi i mają, albo przynamniej mają mieć i że jak dobrze się zakręcę, to już od września bym mógł jakieś stałe źródło zarobku mieć, utrzymania. Nie że na pewno, ale być może. I to jest jedna droga. W stronę niepewnej przyszłości na rynku pracy. Ale jest i druga droga. Władysławowo. Na Hel znaczy. Tam pomiędzy tych wszystkich chłopców i dziewczynki z Warszawy, co bez koszulek chodzą, a ciała mają tak miękkie, że nawet pomimo braku koszulek, to widać, że na co dzień noszą tylko takie delikatne, z najlepszych nici ubrania, takie co to ich skórę nie tyle nawet, że nie psują, co wręcz odmładzają. I oni tam teraz w tych domkach kempingowych na Helu sobie siedzą i mięśnie ćwiczą w słońcu, na wodzie, na kajtserfingu skaczą i ogólnie w różnych takich obozach sportowych swoje finanse lokują. I młodość tam od nich bucha i jakaś taka przyjemność, której sednem i sercem jest wolność od instytucji pieniądza. Bo jak się ma dostateczne dużo, to w pewnym momencie wszystko zaczynasz dostawać za darmo. I już nic nie potrzebujesz. I w sumie na nic ci te pieniądze nie są potrzebne, chyba tylko na to, żeby ich nie wydawać. I dobro jakieś bije od tych helskich twarzy i jakieś szlachectwo, jakieś takie piękno i w ogóle spokój. No i przyznać się muszę szczerze bez bicia, że też i długo się nie namyślałem. W końcu jestem pokolenie 1989. A w kieszeni tak się akurat szczęśliwie złożyło, że 400 złotych świeżo wyciągniętej z własnej fikcyjnej firmy wypłaty (to temat na zupełnie inną historię) czekało na co by tu je wydać. No bo nie oszukujmy się przecież, że co to jest 400 złotych. Takie nic prawie. No przecież nie będę tego odkładał, bo to aż śmieszne. A cipety czekają, a lato trwa tylko sześć tygodni w tym kraju przecież. I chociaż tej jednej konkretnej cipety już może tam nie ma, ale przecież na Helu więcej jest takich, co to samotnie w namiocie noce spędzają i na pewno któraś by z nich przygarnęła takie ciałko całkiem przyjazne jak moje, jeszcze zębem czasu nieukruszone, jeszcze całkiem dobrze zakonserwowane. Więc co mi teraz szkodzi. Tym bardziej, że przecież to nie będzie trwać wiecznie, ten impas. No przecież wiadomo, że w końcu przyjdzie przysłowiowa kryska. Ale dopóki Matysek młody, dopóty chlać będzie, ćpać i ruchać, towarzystwem młodych i pięknych się raczyć, filozoficzne dysputy na plażach toczyć i dbać aby dłonie jego nigdy się odciskiem od pracy fizycznej nie splamiły żadnym. Póki zdrowia starczy. Póki jako tako się wygląda. Młodości przecież za hajs nie kupię, więc po co mi cały ten bilon na starość odkładać? Po co mi jakieś oszczędności, obligacje. Przecież i tak wszyscy dziadkowie nie mają pomysłu na co by mieli ochotę hajsiwo wydawać i jak nawet im coś tam zostanie po opłaceniu tych wszystkich lekarstw, to przecież i tak nie wiedzą na co tę resztę pozostałą przeznaczyć. I jedyną ich przyjemnością jest spełniać marzenia wnuczków i wnuczek. A ja jestem tym wnuczkiem właśnie. Już trochę starszym, z zarostem na twarzy, ale w duszy wciąż mi wnuk gra. I jedynym moim marzeniem jest spełniać własne marzenia. A nie jest to bardzo trudne, bo nie są to wcale wielkie sprawy. Nie potrzebuję mieć auta, mieszkania na własność. Ogólnie niewielkie ma dla mnie znaczenie cała ta jazda z aktem posiadania. Mi to całkiem w sumie pasuje, żeby mieć wszystko na wynajem. Bo jak mi się znudzi, to mogę zostawić i chuj mnie obchodzą koszta składowania, niech się kto inny martwi, właściciel właśnie. Bo ja jestem sprytny nawet bardziej niż myślicie. Więc uważajcie. Bo wam się wydaje, że ja jestem jeden tylko jedyny malutki. A jak mi w pewnym momencie rodzice powiedzą, że nie ma już więcej dla mnie pieniędzy i że jak chcę dalej mieć to wszystko co mi do życia potrzebne, czyli pieniądze na knajpy, mieszkanie i picie od jednego do trzech dni w tygodniu, to trzeba mi iść do pracy i to jakiejś gównianej, śmieciowej, znacznie poniżej moich kompetencji, bo takie na miarę moich kompetencji od lat są okupowane przez ludzi z pokolenia rodziców moich właśnie i nie za bardzo się zapowiada, by chętnie się z nimi rozstawali, bo i wiek emerytalny podnoszą i ogólnie rzecz biorąc długość życia ludzkiego wzrasta, więc jeśli chcę pracować i mieć pieniądze na knajpy, mieszkanie i chlanie od dwóch do czterech wieczorów w tygodniu, to muszę chyżo zapierdalać i brać co akurat mi wpadnie, jakieś nocki w Castoramie, magazynu sprzątanie, ciężkich palet i desek noszenie. A kiedy mi tak powiecie, kiedy w pewnym momencie to od was bądź rodziców usłyszę, to biada temu, kto te słowa do mnie wypowie. Bo niech wam się nie wydaje, że grzecznie wtedy głowę schylę i powiem: dobrze, od teraz to będzie moje życie. Dobrze, rozumiem, że taka jest sytuacja na rynku pracy. Gówno gówniane, nie żadne rozumiem! Jeśli będziecie mi chcieli od ust odebrać pokarm co od dzieciństwa się karmię, to wtedy zobaczycie, że głos podniosę. I chociaż wam się może wydawać, że ja jestem sam jeden odosobniony przypadek, to nagle się okaże, że na ten głos, na ten krzyk mój, inni głowy podniosą. Bo ja nie jestem sam jeden malutki. A to że nas nie widzicie to wcale nie znaczy to co się narzuca. Bo jak już wcześniej wspominałem - jestem niewidzialny, a wraz ze mną cała masa podobnych niewidzialnych. Nikt na nas nie zwraca uwagi, bo dopóki mamy na swoje obiadki w knajpach za 30 złotych dziennie, alkohol od trzech do pięciu dni w tygodniu oraz kasę na wynajem wygodnej mansardy, dopóty nie czuć w nas potrzeby by nosem kręcić i głowy przed szereg wystawiać. Ale biada wam będzie, jeśli spróbujecie w naszą godność uderzyć i próbować nas wysłać do gównianej pracy. Wtedy zobaczycie, że na imię mi milion, a na nazwisko wpierdol. I będziecie tęsknić za tymi dniami, gdy największym problemem nad Wisłą były zamieszki nacjonalistyczne w święto 11 listopada na Placu Zbawiciela. Bo noże od lat są ostrzone w tym kraju, pod waszymi dachami ostrzymy te noże, pod waszymi własnymi, własnościowymi, na akt własności wykupionymi dachami. Których to noży te akty własności ni chuja nie obchodzą. Więc uważajcie. Bo jeśli na Helu nie będzie fajnie i jeśli mi półwysep nie dostarczy wystarczających wrażeń, bym choć na chwilę zdołał zapomnieć o całym tym bezrobociu i ogólnym braku perspektyw na przyszłość, to uważajcie. Bo póki co śpię dużo i niezbyt się przyszłością przejmuję. Lecz jeśli mi jednak odbierzecie me środki nasenne! moje obiadki, alkohol i podnajęte kawalerki, wszystkie te atrybuty, które zdają się krzyczeć do mnie, że nie ma się czym przejmować, że jakoś się ułoży, bo zawsze się układało, a ja jestem bardzo zdolny syn mamusi, stworzony do wyższych celów, jedyny i niepowtarzalny, którego celem jest świat zmieniać i wiadomo, że Nobel już w drodze, ogólnie konkurs jest od dawna ustawiony i nagrody przyznane na długo przed głosowaniem, i to ja będę głównym zwycięzcą, mamusia już mi to w momencie moich narodzin załatwiła. Więc nic nie muszę i po co miałbym o coś walczyć. Tak myślę póki co. I śpię spokojnie. Lecz odbierzcie mi moje środki nasenne i rozkażcie samemu walczyć o moją przyszłość, o mojego Nobla, to obudzę się z ciepłego snu, który jest wszystkim na rękę. I wtedy zacznie się raban. Bo ja od dziecka jestem uczony, żeby jeść kawior. I tak łatwo mi go od ust nie odsuniecie. A jak spróbujecie, to przestanę być tylko tym, który wie kim nie jest. I wówczas kimś się stanę konkretnym. I wtedy jeszcze zatęsknicie za tymi dniami, gdy za dziecko mieliście pasożyta.

mój debiut prozatorski: https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/krol-ktory-uciekl-jedrzej-napiecek-768 nieoficjalny fanpage: https://www.facebook.com/jssnapiecek/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo